2 grudnia 2008
17:13
Info

Jean Michel Jarre w Torwarze - relacja
Jarre to taki specyficzny muzyk, który słynie z rozmachu i barwności, jednak tak naprawdę jego najlepsze cechy ujawniają się w skromnych oraz minimalistycznych warunkach. Bez blichtru, ekstrawagancji czy efekciarstwa. Jego najciekawsze koncerty to właśnie te odbywające się w halach i salach koncertowych. Demonstrując ogromne poświęcenie, aby zaprezentować muzykę elektroniczną w jak najbardziej realnym świetle, bez podpierania się sekwencerami czy odgrywania wielu partii z playbacku. Tak było w 1997 roku podczas koncertu w Spodku i tak było wczorajszego wieczoru w Torwarze.
Rocznica 30-lecia wydania albumu “Oxygene” dała możliwość zaprezentowania tej płyty live w dużo odmiennym świetle niż dotychczas. Odwiedzając przez ostatni rok takie miejsca: Royal Albert Hall, pałac Kremlowski, teatr Marigny, Belgrade Arena, jak również Torwar, udało się stworzyć atmosferę pewnej intymności i naturalności.
Ideą całego tego przedsięwzięcia było zagranie całego albumu od początku do końca. Co jednak najciekawsze i najistotniejsze, kompozycje z 1976 roku były jedynie podstawą, na której bazowano. Zdecydowana większość to improwizacje, wariacje i zabawa formą. Czterech muzyków obstawionych analogowym sprzętem uwijało się jak w ukropie, aby wszystkie partie miały ręce i nogi. Wrażenie to potęgowało gigantyczne lustro zawieszone nad sceną. umożliwiające podglądanie tego co się dzieje za konsoletami instrumentów. Doskonale wiadomo jak ciężko grać ten typ muzyki na żywo i jak bardzo często mamy do czynienia z wizualnym show, łamiącym formułę koncertu. Tym razem było wręcz odwrotnie. Oczywiście trudno mówić, aby przypominało to recital z Piwnicy pod Baranami, ale w porównaniu do innych koncertów Jarre'a stanowiło to dużą odmianę.
Słuchając tego wszystkiego miało się wrażenie powrotu do lat 70-tych, pełnych elektronicznej awangardy i psychodelii. Wiele partii czerpało z korzeni “musique concrete” Pierre Schaeffera, co na niektórych mogło sprawiać dość przewrotne wrażenie. Dzięki takim scenicznym eksperymentom udało się rozciągnąć materiał trwający normalnie 40 minut, do ponad 70 minut. Chyba najciekawiej na tym tle wypadł utwór “Oxygene 5”, który w wersji studyjnej jest dość przeciętny, zaś tu przybrał kształt ponad 10 minutowego monstrum.
W moim osobistym odczuciu był to wieczór dla fanów. To właśnie dla nich Jarre rozpoczął występ wchodząc przez sektory dla widowni, a nie jak to robią inni od zaplecza. Nie było grania wg schematu “greatest hits” (sprzęt i tak bym na to nie pozwolił), lecz dla tych co znają temat i nie boją się czegoś trudniejszego w odbiorze. Wszelkie potknięcia, czy jak to nazwał Jarre “accidents”, nadały temu wieczoru specjalnego, szczególnego klimatu (pomijając przesterowane i nieczysto grające przy wysokich tonach nagłośnienie). Za bardzo pozytywny dodatek można również potraktować obecność kojącego głosu Piotra Kaczkowskiego, który tłumaczył kwestie francuskiego kompozytora.
Rocznica 30-lecia wydania albumu “Oxygene” dała możliwość zaprezentowania tej płyty live w dużo odmiennym świetle niż dotychczas. Odwiedzając przez ostatni rok takie miejsca: Royal Albert Hall, pałac Kremlowski, teatr Marigny, Belgrade Arena, jak również Torwar, udało się stworzyć atmosferę pewnej intymności i naturalności.
![[img:1]](/img/artykuly/zdjecia/jean-michel-jarre-w-torwarze-relacja-jean-michel-jarre-1677.webp)
Słuchając tego wszystkiego miało się wrażenie powrotu do lat 70-tych, pełnych elektronicznej awangardy i psychodelii. Wiele partii czerpało z korzeni “musique concrete” Pierre Schaeffera, co na niektórych mogło sprawiać dość przewrotne wrażenie. Dzięki takim scenicznym eksperymentom udało się rozciągnąć materiał trwający normalnie 40 minut, do ponad 70 minut. Chyba najciekawiej na tym tle wypadł utwór “Oxygene 5”, który w wersji studyjnej jest dość przeciętny, zaś tu przybrał kształt ponad 10 minutowego monstrum.
![[img:2]](/img/artykuly/zdjecia/_yuBjJwNZvzjarretorwarwide3.jpg)
Całość stanowiła odkupienie win za Gdańsk, gdzie po prostu mieliśmy do czynienia z “szopką”, zaś wizerunek Jeana Michela jako muzyka znacznie ucierpiał. I choć część na bis należała do zbyt ckliwych i niepotrzebnych, to jednak jeśli chodzi o muzykę elektroniczną był to najlepszy tegoroczny występ, zaraz po Kraftwerk.
Mikołaj Florczak
więcej: www.jeanmicheljarre.com
reklama