

RELACJA: Tak było na festiwalu Colours of Ostrava 2017!
Dobiegł końca czterodniowy festiwal Colours of Ostrava, wypełniony po brzegi muzyką, dobrą energią i czeskim piwem! W tym roku festiwal został wyprzedany, rozeszło się też mnóstwo biletów jednodniowych, bowiem każdy dzień ściągał rzesze fanów muzyki w każdym wieku, żeby nasycić się kolorami tej niezwykle eklektycznej imprezy w zagłębiu przemysłowym Dolni Vitkovice.
Najwyraźniej było to widać już pierwszego dnia, kiedy większość uczestników musiała najpierw zainstalować się na polu namiotowym, a później zamienić bilet na opaskę, co stworzyło morze ludzi u bram Colours. Pierwszy koncert na głównej scenie zagrała wokalistka Birdy, dając już na początku o sobie znać za pomocą wzruszającego hitu "People Help the people" (który warto zaznaczyć jest coverem z repertuaru Cherry Ghost), następnie zabrzmiał utwór, grającego kilka lat temu na tej samej scenie Johna Butlera "What you Want", a trzecim z rzędu coverem było "Young Blood" zespołu The Naked and the Famous.
Poza, jak widać, świetnymi inspiracjami, artystka wraz zespołem zaprezentowała bardzo ciekawy wachlarz dźwiękowy. Utwory brzmiące symfonicznie płynęły przez wielki plac festiwalu witając pierwszych jego uczestników. Nie zabrakło piosenek "Wild Horses", "Skinny Love" Bona Ivera czy "Wings". Na deser usłyszeliśmy "White Winter Hymnal" z repertuaru Fleet Foxes.
Sądząc po doborze zespołów pierwszego dnia na głównej scenie, najwięcej było muzyki dla młodego pokolenia. Grający dalej alt-J i Imagine Dragons zapełnili przestrzeń festiwalową na dobre. Colours to na szczęście o wiele więcej wrażeń do eksploracji, więc poza headlinerami, mamy jeszcze mnóstwo scen do odwiedzenia. Nigdy nie wiadomo wszak, która z mało mówiących nam nazw, nawet jeśli przesłuchana przez chwilę przed festiwalem, okaże się na żywo objawieniem, elementem zaskoczenia i nową, świeżą energią. Taką pożywką okazał się czeski duet Bratri, który na elektronicznej scenie zgotował świetną taneczną imprezę okraszoną analogową eletroniką i samplami.
Przed nimi jeszcze warto było rzucić okiem na jedyny koncert tego dnia na scanie Agrofert, widowiskowy występ Williama Close wraz z jego "ziemską harfą", której struny rozciągają się na długości całej sceny pobudzane przez artystę specjalnymi rękawiczkami. Z niestandardowym instrumentarum poszerzonym o wiele perkusjonalii zespół zdołał zabrzmieć bardzo ciekawie i wielobarwnie. W tym samym czasie grupa Autumnist na nierzadko magicznej scenie Full Moon zagrała przed północą bardzo przyjemny nastrojowy set ilustrowany filmami. Całość brzmiała bardzo interesująco, spójnie, a jednocześnie pomysłowo, tajemniczo i wkręcająco. W sam raz na zamknięcie pierwszego dnia muzycznych wrażeń.
Na tej samej scenie dnia kolejnego pierwszym koncertem zabrzmiał skład Cold Cold Nights, czyli post-rockowa muzyka z dopełnieniem trąbki, bardzo jednak miło uzupełniającej przestrzenne dźwięki. Po drodze, którą trzeba przemierzyć żeby odwiedzić swoje wszystkie założone punkty programu zagrali m.in King Creosote czy LP, czyli Laura Pergolizzi, wokalistka stojąca za sukcesem rzeszy popowych gwiazd lat 90'. Chwilę później na scenie Arcelormittal zagrał z zespołem Michael Kiwanuka, stworzyła się bardzo melodyjna i pozytywna atmosfera razem z miejscem koncertu i Czechami, którzy tworzą świetne warunki do zabawy. Swój występ świetnie wykorzystała także Norah Jones, zabierając słuchaczy w spokojną podróż przez swój świat. Znów gorąco było jednak na pobliskiej scenie, bardzo dynamiczny koncert Faada Freddy, rozśpiewanego składu przekazującego publiczności wiele energii.
Punktem głównym wieczoru był natomiast finałowy koncert zespołu UNKLE, który niedawno gościliśmy w naszym kraju z towarzyszeniem Brodki. Hipnotyzujący i transowy występ brytyjczyków świetnie wpasował się w klimat nocy, jednak intuicyjnie udając się w kierunku sceny Agrofert można było odkryć jeszcze więcej. Amerykański zespół Xixa to połączenie nietuzinkowe. Jednak zarówno z powodu korzeni psychodeli oraz mistycznych inspiracji peruwiańskiej kumbii, czyli gatunku, o którym zwykle nie wie się że nawet istnieje, nie można tej muzyki dobrze opisać. Z jednej strony pustynna tajemniczość, a z drugiej latynoskie rytmy i melodie. Jednak muzycy takich zespołów, jak Giant Sand czy Calexico wiedzą co robią - zabierają nas do innego wymiaru, z którego wracając nie jesteśmy w stanie określić gdzie byliśmy, mamy jednak niesamowite wspomnienia.
Tak narkotycznie zabrzmiała również interpretacja "The Man Who Sold The World" nieobecnego człowieka, który jeszcze na tym festiwalu się pojawi. Żeby tego było mało, nocnej aury dodała projekcja niemego filmu "Haxan" z 1922 roku z muzyką Tomasa Palucha. Film jako połączenie dokumentu z fabułą opowiada o średniowiecznych polowaniach na czarownice oraz w jaki sposób w tamtych czasach postrzegano zabobony oraz chorych psychicznie. Obraz zbanowany w Stanach oraz negowany przez kościół ze względu na sceny tortur i seksualnych perwersji odbił swoje piętno również na psychice czeskiej publiczności. Z muzyką równie mroczną, gitarową i hipnotyzującą z pewnością całość przyprawiła niejednych o bezsenność lub koszmary tej nocy.
Zupełnie inaczej zaczął się kolejny słoneczny, a wręcz upalny dzień, lecz złagodzony nieco przez nocny deszcz koncertem Fast Food Orchestra, rytmy Ska z dęciakami i melodyjnymi tematami to dobry sposób żeby zapomnieć o wczorajszych strachach. Również pozytywnie z całą filharmonią zabrzmiał Czech Michal Hruza, nagłośnienie piosenowych utworów w połączeniu z możliwościami, jakie niesie ze sobą tak bogate instrumentarium, nadało bardzo klarowne brzmienie tej muzyce. Do niezłego zamieszania doszło z kolei na koncercie Donny McCalsin Group, zespołu z którym David Bowie nagrał swój ostatni album "Blackstar". Techniczna free-jazzowa bomba dzikiego saksofonu, analogów, basu i perkusji to jeden z najbardziej żywiołowych koncertów tegorocznej edycji Colours. Instrumentalne, bezbłędne popisy zespołu to jednak nie coś jednolitego. Z jednej strony poczynania składu przypominały dokonania naszego rodzimego Pink Freud, z drugiej bardziej kierunek fusion, muzykę filmową czy ciężar norweskiego Shining. Jedno jest pewne, grupa gra tak dobrze, że nie ma sensu głowić się nad porównaniami tylko dać ponieść się rytmom połamanym, melodiom zakręconym i dźwiękom mieszającym się jak w koktajlu.
Jeżeli nadal jednak ktoś potrzebował wybawienia, na ratunek przyszedł zespół St. Paul & The Broken Bones. Tak mocnej rockowo-soulowej dawki emocji nie odbierało się od czasów koncertów Charlesa Bradleya. Cóż, jeśli wokalista pada na kolana, wije się na podłodze i jednocześnie wyśpiewuje swoim drapieżnym głosem to wszystkie sercowe wersy przy akompaniamencie dęciaków czy hammondu, a publika to same szeroko uśmiechnięte twarze i taneczne pląsy, to znaczy, że jesteśmy w dobrym miejscu. Takim także było na tej samej scenie dwie godziny później granie zespołu Speed Caravan, połączenia brzmienia arabskiej lutni elektrycznej, przesteru gitar i gorących rytmów. Zespół to dowód, że może być jednocześnie tanecznie, ciężko i orientalnie, a nawet nieco psychodelicznie, a to właśnie jeden z przykładów, że Colours to festiwal bez granic.
Kto już się więc rozruszał, mógł tanecznym krokiem zajść na koncert grupy Roosevelt, bo tu już niemiecka elektronika mieszająca się z latami 80 w oprawie zespołowej przywodzącej na myśl np. Metronomy rozkręciła imprezę jeszcze bardziej. "Roosevelt tworzy muzykę taneczną dla ludzi, którzy są zbyt smutni żeby tanczyć" - tak podsumował grupę jeden z dziennikarzy magazynu The Guardian, jednak drugi dzień festiwalu po już tylu znakomitych koncertach, to za późno na pocieszanie, można jednak ten stan nieść dalej i nie wyjeżdżać z tego kraju fizycznie lub muzycznie, ponieważ następni grali Niemcy z grupy Moderat. Niezwykle widowiskowy koncert na scenie głównej i jak zwykle świetnie nagłośniony, to zawsze oczko wyżej od występów w Polsce, jednak sprawa odbioru, to oczywiście inna rzecz, zatem dobrze kolejny raz widzieć i słyszeć tak miło emanujących elektronicznymi dźwiękami muzyków.
Czwarty dzień festiwalu, to muzyczne zwiedzanie przeróżnych scen w poszukiwaniu kolejnych inspiracji, jednak wieczór należał do gwiazd na literę "J" - Jamiroquai i Justice. Pierwszy z nich mimo niedawnej operacji kręgosłupa Jay Kay zafundował elektryzującą dawkę funkowo-elektronicznych brzmień, w obliczu których nie można się powstrzymać od tańca. Tak bogaty zestaw hitów, jaki ma w dorobku Jamiroquai, nie pozwolił się nasycić w ciągu półtorej godziny, jednak dobór utworów dyplomatycznie promował nową płytę i serwował takie przeboje jak "Little L", "Space Cowboy", "White Knuckle Ride", "Cosmic Girl", czy "Canned Heat". W obliczu tak dobrze znanych numerów ciekawie było kiedy zespół rozszerzał utwory lub przechodził na inny akord, pozwalając wokaliście popłynąć ze swoją melodyjnością, za którą tak jest ceniony. Bez zbędnych komentarzy zespół skupił się na serwowaniu muzyki, która wygrała z deszczem i porwała do zabawy tłumy.
Wielkim finałem okazał się koncert, spektakl i wydarzenie Justice, z ogromnym rozmachem dźwiękowym i wizualnym francuzi udowodnili, że skala ich duetu jest ogromna. Przeszywające na wskroś zmysły nie miały innego wyjścia niż poddać się tanecznemu szaleństwu. Stroboskopowe wizualizacje, poruszające się reflektory i ekrany nad sceną, a w środku jedynie dwie osoby obsługujące ten cały świat.
Czesi z przytupem zakończyli swój festiwal, a oni po prostu wiedzą jak to robić. Wiedzą, jak ozdobić tak ciekawą scenerię, jaką jest kraina żelaznych hut. Wiedzą jak ułożyć program bogaty w wiele paneli dyskusyjnych oraz warsztatów. Wiedzą także, jak zadbać o komfort tak wielkiego tłumu festiwalowiczów, rozmieszczając punkty sanitarne czy medyczne. A najważniejsze jest to, że wiedzą, jak nas zaskoczyć! Festiwal oferuje tak wiele, że jest to więcej niż można się było spodziewać. Można tutaj zrobić wszystko - nauczyć się tańczyć, zafundować sobie masaż, iść do winiarni na degustację i koncert czeskich górali, wypożyczyć rower i zwiedzać miasto. Opcji jest cały wachlarz, ponieważ spektrum palety Colours of Ostrava pozostaje niezwykle szerokie.
Tekst: Krzysztof Magura
Zdjęcia: Radosław Włodkowski