
Nothing But Thieves "Broken Machine" (recenzja)
Dobrze pamiętam pierwszy album Nothing But Thevies, jak również to, że zyskał moje uznanie. Działo się to jeszcze przed jego wydaniem, kiedy zdobywał moje serce krok po kroku kolejnymi singlami. Z niepokojem czekałam na całość, niepotrzebnie, bo imienny album tej formacji okazał się doskonały! Czy "Broken Machine" powtórzy sukces poprzednika?
Na drugich albumach ciąży jakaś nieco niezrozumiała presja, zwłaszcza wtedy, gdy pierwszy krążek przyniósł spore nadzieje na przyszłość. Dokładnie tak rzecz miała się w przypadku wydawnictwa brytyjskiej formacji. Dwa lata musieliśmy czekać na następce debiutu i... warto było! Ten krążek to pełnia brzmień - jest szybko, czasami depresyjnie, niekiedy nieco mrocznie. Spektrum emocji sięga całej palety barw. Panowie choć potrafią nabrać tempa sięgając blisko metalowych rejestrów jak w "I Was Just a Kid", to nadal mówią nam - to my, choćby przez charakterystyczny wokal Conora Masona. Przebojowo i szybko jest też w singlowym "Amsterdam", z porywającymi gitarami.
Spokojniej, prawie balladowo robi się dopiero w "Sorry". Uzależnia od siebie też tytułowa piosenka. Za to "Live Like Animals" zaskoczyć może rapowaną zwrotką. W lekkiej psychodeli pozostawia nas "Soda", z pogłosem. Nastrój stopniuje nam z kolei "I'm Not Made By Design", które rozkręca się powoli, by na refrenie dać nam falset Conora. Woklanie zachwyca również "Particles". Wersja deluxe bogatsza jest o pięć kompozycji, w tym wersję akustyczną i insturmentalną. Zdecydowanie warto zwrócić uwagę na każdą z zawartych tam piosenek. Bez dwóch zdań każda z nich zasługiwała na to, by znaleźć się na standardowym wydaniu.
"Broken Machine" choć bardzo różnorodne, zachowuje spójność. Ta mnogość brzmień sprawia, że od albumu trudno się oderwać, a jednocześnie zupełnie sie on nie nudzi. Emocjonalność albumu to jego duża zaleta, a spora w tym zasługa wokalu Conora i poruszających trudne tematy tekstów. W 2015 roku przy okazji debiutu chłopaków pisałam, że potrafią łączyć nastrój z rockową energią, to w dalszym ciągu prawda. Muzycy zafundowali nam nawet fragmentaryczne wycieczki w stronę elektronicznych brzmień. Gdy słuchałam ich debiutu na myśl przychodziły mi takie zespoły jak U2, Muse i Placebo. Dzisiaj rzeczywiście powiedziałabym, że mają w sobie przebojowość U2, zdolność do łączenia gatunków Muse i są smutni niczym Placebo. Drzemie przy tym w nich rockowa energia i zadziorność. Jeszcze na ostatnim albumie mogli być porównywani do wielu zespołów, ale teraz zasługują już na to, by stać się osobnym zjawiskiem. "Broken Machine" stanowi doskonałą, choć nieoczywistą kontynuację. Utwory wpadają w ucho, a przy tym są zupełnie różne od debiutu. Nic dodać nic ująć!
Lista utworów:
1. I Was Just A Kid
2. Amsterdam
3. Sorry
4. Broken Machine
5. Live Like Animals
6. Soda
7. I’m Not Made By Design
8. Particles
9. Get Better
10. Hell, Yeah
11. Afterlife
12. Reset Me
13. Number 13
14. Sorry (acoustic)
15. Particles (piano version)
Autor recenzji: Monika Matura
Ocena: 5,5/6
Warto posłuchać: "Broken Machine", "Soda", "Reset Me"