
Mojżesz wskrzeszony - współczesna prapremiera dzieła w Filharmonii Narodowej
W niedzielny wieczór 15 października 2017 roku zabrzmiały pierwsze akordy całkowicie zapomnianego i zagubionego dzieła Antona Rubinsteina zatytułowanego "Mojżesz". Jest to opera sakralna w ośmiu obrazach, chociaż wystawienie odbyło się w wersji koncertowej, więc biorąc pod uwagę muzykę oraz tematykę, można było odnieść wrażenie, że mieliśmy do czynienia raczej z oratorium. Nawet sami realizatorzy jednak poddają pod dyskusję gatunek tego "Mojżesza", wymieniając w programie elementy świadczące za tym, że jest to oratorium, jak i przemawiające za zaklasyfikowaniem go jako operę.
Dzieło to monumentalne, trwające prawie 4 godziny, co oczywiście jest czasem krótkim, jeśli wziąć pod uwagę, że przedstawia życie proroka, oswobodzenie Izraelitów oraz wędrówkę do Ziemi Obiecanej, acz nader długie dla odbiorcy. Pierwsze obrazy są bardzo interesujące, zawierają bardzo dużo ciekawych elementów oraz technik kompozytorskich, aczkolwiek wraz z upływem czasu ma się wrażenie, że pomysły twórcy zaczęły się wyczerpywać. Ogromne sceny, trudne partie wokalne, szczególnie barytonowa tytułowego bohatera oraz tenorowa Faraona i Głosu Boga (śpiewane przez jednego artystę, wspaniałego Niemca Torstena Kerla) zachwycały publiczność, jednakże można było poczuć pewną powtarzalność materiału dźwiękowego. Może był to celowy zabieg kompozytora, swego rodzaju lejtmotyw, lecz przy tej objętości dzieła i tym aparacie wykonawczym (występuje 22 solistów na scenie podczas całej opery!) sądzę, że nie powinno odczuwać się, że już słyszało się raz podczas tego koncertu taką samą arię. Miało to niestety miejsce podczas modlitw "Mojżesza".
Wracając jednak do pozytywnych aspektów samego dzieła, których niewątpliwie było bardzo dużo, należy podkreślić rolę orkiestry i chóru, a właściwie chórów, gdyż kompozytor napisał w niektórych scenach partie dla kilku grup wokalnych jednocześnie będących na scenie. W wersji scenicznej niewątpliwie bardzo interesujący zabieg, w wersji koncertowej oczywiście nie do końca zauważalny. Rubinstein bardzo ciekawie zaprezentował orientalne motywy związane z ludem egipskim, chociażby w arii Asnath, córki Faraona, jak i samego władcy ludu egipskiego. We fragmentach poświęconym Izraelitom słychać było ogrom i potęgę orkiestry. Dominowały partie instrumentów dętych blaszanych oraz perkusji, które to podkreślały potęgę "Mojżesza" oraz siłę ludu. Dosyć widoczne były w tym wszystkim odniesienia do twórczości np. Mendelssohna, chociażby do "Eliasza", oscylującego oczywiście wokół tematyki Starego Testamentu. Dało się zauważyć ukłon w stronę Verdiego – wykorzystanie w modlitwie "Mojżesza" wyłącznie wiolonczel i kontrabasów, dokładnie jak to miało miejsce w modlitwie Zachariasza w "Nabucco". Dobrym zabiegiem podczas tego wykonania było włączenie narratora, w którego wcielił się znany aktor Jerzy Trela. Dzięki temu publiczność, pozbawiona możliwości śledzenia tłumaczenia tekstu na żywo, wiedziała, w jakim momencie wydarzeń właśnie się znajduje.
Maestro Michaił Jurowski, tak bardzo zafascynowany swoim odkryciem, miał odpowiednią energię do przygotowania każdego, nawet najdrobniejszego szczegółu opery. Orkiestra Sinfonia Iuventus, która przyzwyczaiła publiczność do wysokiego poziomu artystycznego, nie zawiodła i zagrała najlepiej, jak tylko mogła. Trochę fortissimo było zbyt głośne we fragmentach, gdy zespół towarzyszył solistom, co pewnie jest swoistym przyzwyczajeniem do grania repertuaru stricte symfonicznego, jednak mimo wszystko przy takiej obsadzie śpiewaków, z których każdy posiadał ogromny wolumen głosu, nie zaburzało to odbioru dzieła. Bohaterem tego wieczoru okazał się Stanisław Kuflyuk, i to nie tylko za sprawą tego, że śpiewał rolę tytułową. Jego kreacja była bezbłędna, wspaniale oddał uczucia, które kompozytor miał na myśli, a swoją partię zaśpiewał potężnym, doskonałym technicznie głosem, o którym powinien usłyszeć cały świat, nie tylko nasz kraj. Zachwyciła również Małgorzata Walewska, wykonująca partię Johebet, matki "Mojżesza". Można tylko żałować, że kompozytor przewidział dla niej tak krótką rolę, gdyż chciało się jej słuchać dalej. Wart zauważenia jest również udział wspomnianego już wcześniej Torstena Kerla jako Głosu Boga i Faraona. Artysta ten ma w swym repertuarze właściwie wszystkie role napisane dla tenora bohaterskiego, wykonuje je na największych światowych scenach, zresztą słusznie, gdyż zachwycił wszystkich pięknem, bogactwem i siłą swojego głosu. Chciałoby się go słuchać dużo więcej w naszych teatrach, gdzie mógłby pokazać się z najlepszej strony w partiach, które śpiewał już wcześniej chociażby w Bayreuth, Nowym Jorku, Monachium czy Londynie. Uwagę zwrócił Bastian Thomas Kohl, młody bas, który dopiero w ubiegłym roku ukończył kształcenie w studio operowym w Zurychu. Już teraz prezentuje wysoki poziom, z uwagą należy patrzeć na następne lata i kolejne produkcje, w których będzie brał udział. Nie można zapomnieć oczywiście o zespole chóru, który zaśpiewał bardzo dobrze swoje partie brzmieniem świeżym, interesującym, zdecydowanie godnym prawykonania tego dzieła.
"Mojżesz" Antona Rubinsteina został wskrzeszony. Na jak długo – tego jeszcze nie wiemy, jednak miejmy nadzieję, że któryś teatr podejmie się wykonania dzieła na scenie, już tym razem w wersji inscenizowanej, z całym aparatem wykonawczym przygotowanym co najmniej tak wspaniale, jak podczas wystawienia w Filharmonii Narodowej.
Tekst: Michał Rudziński
Zdjęcia: Piotr Banasik, dzięki uprzejmości Polskiej Orkiestry Sinfonii Iuventus