
RECENZJA: Amaranthe - "Helix"
Zbyt szczecińska dla Warszawy, a dla Szczecina zbyt warszawska – śpiewała kiedyś Katarzyna Nosowska. Podobnie rzecz ma się w przypadku formacji Amaranthe. Grupam ta wykonuje muzykę z pogranicza rocka i metalu ze sporą domieszką elektroniki. Z tej przyczyny może być zbyt eklektyczna dla miłośników metalu i zbyt ostra, dla tych, którzy wolą lżejsze brzmienia. Czy sytuację tę odwróci najnowszy, piąty album kapeli – „Helix”?
Amaranthe od pierwszego albumu łączyli w udany sposób muzykę elektroniczną i metal (przynajmniej w moim odczuciu) i właśnie ten element tak bardzo mnie do nich przekonał. Wbrew temu co moglibyście pomyśleć takie połączenie brzmi naprawdę dobrze. W dwa lata po całkiem udanym „Maximalism”, grupa serwuje nam kolejny album, raz jeszcze pokazując, jak swobodnie poruszają się w mieszance metalu i elektroniki. W zasadzie od początku albumu wiemy, z czym będziemy mieli do czynienia. Wystarczy posłuchać „The Score”, który stanowi pigułkę tego co ten zespół tworzy czyli trzy wokale o zupełnie różnej barwie i sposobie śpiewu oraz mieszankę elektroniki, syntezatorów i ostrych gitar. W pierwszym kawałku na pierwszy plan wysuwa się kobiecy wokal i syntezatorowo zmieniane głosy. Przyznaję, że ta muzyczna mieszanka podoba mi się najbardziej wtedy, gdy elektronika beztrosko śmiga sobie pod rękę z metalem. Tak jest na przykład w „365, które swoją drogą zaczyna się niczym jakiś utwór z gatunku dark wave. Choć momentami zespół ten brzmi niczym przedstawiciele pop-dance’owej sceny, to jednak niewiele trzeba nam, by przekonać się, że to po prostu Amaranthe. Na uznanie zasługuje też świetny męski wokal (warto zaznaczyć, że to pierwsza płyta z udziałem nowego wokalisty, Nils Molin zastąpił Joacima Lundberga). Świetnie brzmi także „Infernal”, na uznanie zasługuje zwłaszcza wokal Elize, to jeden z takich utworów, w którym swobodnie można w całości się zatopić.
„Countdown” zaczyna się niczym singiel Britney Spears, z racji delikatnego wokalu Elize. Tuż po tym czeka nas mocne uderzenie i właśnie za to najbardziej lubię ten zespół. Za niesamowitą plastyczność i zdolność do mieszania gatunków. Potrafią być niesamowicie popowi, by po chwili przyłożyć. Lżej jest dopiero przy „Helix”, ale nie na długo, bo to tylko pozornie spokojniejszy utwór. Tak naprawdę chyba najspokojniejszy na tym albumie jest „Dream”, ale tuż po nim następuje „CG6”, które mocno nas spierze po tej przerwie, uważajcie na uszy! Pojawi się tu też mnóstwo growlu,a później kojące spokojne wokale od Elyze. Mocny atut tego kawałka to różnordnosć i świetne łączenie różnorodnych gatunków. W "Breakthrough Stardust" sporo do powiedzenia ma nowy wokalista i to zdecydowanie zaleta tego utworu. Wiernie towarzyszy mu jednak również pozostała dwójka. To trio ma prawdziwą moc. Przed końcem zdecydowanie zapoznajcie się jeszcze z "Iconic".
Po kilkukrotnym przesłuchaniu "Helix" utwierdzamy się w przekonaniu, że żaden z utworów nie wysuwa się na prowadzenie. Mamy do czynienia z równą płytą, której słucha się z wielką przyjemnością. To album, który jest dokładnie tym, czego mogliśmy się spodziewać po tej grupie, a mimo to wciąż cieszy! Amaranthe z całą pewnością nie muszą się wstydzić tego albumu.
Tracklista:
1. "The Score"
2. "365"
3. "Inferno"
4. "Countdown"
5. "Helix"
6. "Dream"
7. "GG6"
8. "Breakthrough Stardust"
9. "My Haven"
10. "Iconic"
11. "Unified"
12. "Momentum"
Autor recenzji: Monika Matura
Ocena: 4,5/6
Warto posłuchać: "365, "Countdown", "Helix"